Monday 21 May 2012

Wiosna!

Nie wiem gdzie mi się podział cały ten semestr, nie wiem kto mi zabrał 3 miesiące z życia, nie wiem jak to możliwe, że już zaraz kolejna sesja i kiedy ja się ze wszystkim ogarnę. Bo to, że życiowo nie ogarniam, to stan constans i nikogo chyba już nie dziwi, że ciągle się śpieszę, nie dosypiam, chronicznie się spóźniam i nie mam czasu na wykład z biologii (oh. co za strata.).

Zaczynając od końcówki marca (lol.): pierwsze jako tako cieplejsze dni postanowiłam wykorzystać na wycieczkę do zoo z Nazli i częścią tureckiej mafii: Ozgurem, Burcin i Elif. Było to tak niesamowicie beztroskie i pełne dziecięcej radości przedpołudnie, że całkowicie naturalnym wydało nam się zakończenie zwiedzania na placu zabaw.
Już następnego dnia z Anią i Martą rozpoczęłyśmy najbardziej wyczekiwany tydzień zimy (lata? :P) bogacąc się o masę posnowboardowych siniaków w Valmeinier.

Nie wiem czy w zasadzie coś poza niewielką ilością francuzów było nie tak... Góry, śnieg, deski, pogoda lepsza niż w Bułgarii, (mimo niewiarygodnych obaw) przepozytywni współlokatorzy, pain au chocolate, DJ Justin na kongach i to niesamowite słońce :)) Temperatura nas tak rozpieszczała, że zakładanie na siebie czegoś więcej niż koszulki i bluzy byłoby głupotą (przy czym i tak przy odpoczynkach koszulki były jak najbardziej wystarczające, a widoczne na zdjęciach szaliki - przynajmniej w moim przypadku - lądowały w plecaku po pierwszej godzinie). 
"Takie tam" obkładanie lodem trzeciego kolana ;) 
Naiwnie wierzę, że kiedyś skończę montować film z wyjazdu i wtedy światu ukażą się wszystkie nasze wyczyny (w moim wykonaniu najbardziej efektowne były upadki rzecz jasna. I ambitna narracja.). Nie obyło się bez spalonych nosów (ja i Ania), policzków, czoła (Marta), ramion (ja) oraz prawej dłoni (oh wow: ja). Z pamiątek mam wspaniałe wspomnienia, spidermanowy wzór na wyświetlaczu telefonu i pocztówkę z koziorożcami, wysłaną w Warszawie.

Natomiast ustaliłyśmy z Martą zgodnie, że choć jest tam wspaniale, to dwa razy wystarczą i w przyszłym roku ruszymy gdzieś indziej :) 


Kwiecień zaczął się od intensywnego nadrabiania zaległości na studiach (historie z uchem + Francja), święta, a potem już do samego końca mnóstwo imprez. Do faworytów należy integracja ESN UŁ i ESN EYE, czyli impreza w Ikarusie, której zdecydowanie nie opiszą żadne statyczne i wyważone emocjonalnie przymiotniki. 
Ważne, że wszyscy przeżyli :))
Piotrek, Agnieszka, Ola, Magick
Fantastycznie bawiłam się na FlowErasmus party przynajmniej zanim wszyscy przyszli ;)) Tam też po raz pierwszy zabrałam gdzieś ze sobą Sławka - mojego imaginary boyfriend. Jeszcze w kwietniu pokonaliśmy w nocy kilometry po Piotrkowskiej, integrowałyśmy się w babskim gronie, Justice do znudzenia przy różnych okazjach i międzynarodowe karaoke. Sama nie wiem kiedy ten miesiąc mi zleciał...
Wraz z końcem kwietnia zaczęły się cudne upały, a z początkiem weekendu majowego także słodkie lenistwo. Wylegiwanie na działce i balkonie, Intouchables z profesjonalną prelekcją dotyczącą tła fabuły w wykonaniu Baptiste (mojego partnera z programu Tandem - kolejna rekrutacja w przyszłym semestrze), włoska kolacja (rewanż po naszych pierogach), spontaniczne spotkania w parku "U Mielczara" (tak powinna brzmieć tabliczka, o!) i mniej spontaniczne na stawach, a do tego siedzenie do 5 na balkonie u Marty na dobry początek "małych wakacji" vel. polandtripa. 
od lewej: Marfa, Martyna, Asia, Alice, Mathieu, Daniele, Mathieu
Po 6,5 godzinnej podróży wylądowaliśmy w Gdańsku. W Polsko-Francusko-Włoskim gronie. Mimo przerażających prognoz miasto przywitało nas uroczym słońcem i pierwsze wrażenie zrobiło jak najbardziej czarujące. Na miejscu dołączył też do nas Baptiste, który (dzięki bogu) miał przewodnik (inna kwestia, że z błędami) i nie raz i nie dwa ratował nas przed pełną pogardą za brak znajomości historii tego pięknego miasta ;))

Drugiego dnia zaskoczyła nas bardzo przyjazna temperatura i po zwiedzaniu Oliwy (lub Ołiwy według francuskiego przewodnika) ruszyliśmy do Sopotu, by cieszyć się morzem (i goframi). Po południu dołączył do nas Gwen, Mats nabył piłkę ze spidermanem i tak spędziliśmy prawie cały dzień w okolicach plaży.
Wieczorem pogoda zepsuła się dokumentnie, było paskudnie zimno i popadywało, więc zamiast nocnego siedzenia na plaży, Hewi zabrał nas na karaoke


Marfa, Mathieu, Daniele
Baptiste, Gwen, Alice, Daniele, Mathieu

W piątek rano Marta, Asia i Baptiste wrócili do Łodzi, a my w deszczowej aurze i konsekwentnie słabym samopoczuciu zwiedzaliśmy Stocznie i wystawę: Drogi ku wolności (serdecznie polecam). Kiedy zrobiliśmy przerwę na obiad na 16 piętrze, pogoda się znacznie poprawiła i mogliśmy kontynuowac spacer po Starówce w milszych warunkach. Wyjątkowo aktywny dzień zakończyliśmy pizzą na plaży w Sopocie i spacerem po molo. Aż z łezką w oku wspominam, tak mi tam wtedy było cudnie :)


Erasmusi wrócili w sobotę raniutko do Łodzi, a my z Martyną przed 12 wybrałyśmy się w długą drogę do Warszawy, gdzie mogłam spędzić kompletnie beztroską dobę z Magdą, nie martwiąc się o bilety, autobusy, kierunki ani zabytki. Zostałam tak ugoszczona na kolacji u koleżanki Magdy ze studiów, że mogłabym się tłuc do Warszawy choćby i co tydzień ;) Przy okazji nocnych spacerów udało nam się zahaczyć o niesamowicie już kultowe miejsce, opisane we wspomnianym wyżej przewodniku jako 'Przekatki Zakatki' (i jak tu nie kochać francuzów?).

Powrót do normalnego życia może i byłby bardziej bolesny, gdyby nie to, że tuż po weekendzie majowym zaczęły się Juwenalia na uniwerku. I tak na 3 dni wessało mnie lumumbowo, a gdzieś miedzy akademikami, grillami z erasmusami, macareną, T-love i Brodką udało nam się zrobić Marcie dwudziestkową niespodziankę. 
No i znowu trochę studiowania, fińska kolacja (cóż to za piękna tradycja :)), dyktando z hiszpańskiego na "muy, muy, muy bien!!!" i Juwenalia polibudy na czele ze Strachami i EastWest Rockers, dziwnymi znajomościami, orzeszkami i za dużą pizzą.
Z innych fajnych spraw, to nakręciłam film o włoskiej gestykulacji, byłam w szpitalu, naprawili mi ucho i z niego wyszłam, dostałam pracę i kibicowałam biegającym na Cała Polska Biega z Mapą i zakończonych dzisiaj Klubowych Mistrzostwach Polski (wszystkie moje zdjęcia tutaj).

Uf.
[a ze smutnych refleksji, to strasznie mi się życie wybrakowane zrobi jak ci erasmusi wyjadą. Amen.]

No comments: