Sunday 30 September 2012

Eurotrip odc. 2

Wciąż nie odespałam, wciąż się nie rozpakowałam, nie wyzdrowiałam i nie ogarnęłam zdjęć. Mało komu cokolwiek już opowiedziałam  i generalnie średnio wiem co się dzieje w przestrzeni dookoła mnie.
Obiecałam że wszystko opiszę i tak też zrobię. I wrzucę kilka zdjęć (może nawet jedno z tych 6 na których jestem). To jednak na pewno zajmie mi trochę czasu ^^ (powinnam skończyć do kolejnych wakacji, choć nie obiecuję).

Niemniej... warto rozliczyć się z planem:

Nie udało mi się: POLECIEĆ DO SZTOKHOLMU (w tym miejscu serdecznie pozdrawiam dojazd na lotnisko Beauvais i trzygodzinny korek oraz moje dodatkowe kilka godzin w Paryżu). Nie miało to za wiele wspólnego z imprezą dzień wcześniej (co niektórzy złośliwie insynuowali ;)), choć naturalnie mogłam to przewidzieć i pojawić się na przystanku shuttle busa kolejne dwie godziny wcześniej. Ale nie przewidziałam, nie pojawiłam się, pan z autobusu uprzejmie mnie poinformował jakie są realne prognozy na przyjazd na lotnisko, więc podziękowałam i zaoszczędziłam sobie przejażdżek w te i we wte.

Postawiona przed koniecznością awaryjnego powrotu do domu, musiałam zainwestować w lot, także tyle w kwestii niskobudżetowości całej wyprawy ;P Są jednak i plusy takiego obrotu sprawy, bo w piątek mój stan zdrowia już był na tyle słaby, że raczej popisowo zmarnowałabym 24 godziny w Sztokholmie na smarkanie i toczenie się od ławki do ławki, szczękając zębami.

Myślę też, że generalnie byłoby jeszcze fajniej gdyby nie utrata głosu i kaszel. I bardzo obtarta noga, która nieco obrzydziła mi poranek w upalnej Walencji, dopóki nie kupiłam sobie plastrów za 7 euro.
No i jak już marudzę, to jednak wolałabym dzielić z kimś te wszystkie radości ;)

Udało mi się: odwiedzić 5 miast (3 kraje) w 7 dni i szczęśliwie wrócić do domu,
przeżyć 5 lotów (4 ryanair + 1 wizzair) i przespać dokumentnie 3 z nich,
znaleźć wszystkie lotniska, terminale, autobusy, przystanki i generalnie nie zginąć,
przejechać się pociągiem z Walencji do Barcelony,
poznać mnóstwo fantastycznych ludzi (od znajomych znajomych, przez hostów z couchsurfingu i ich współlokatorów oraz krewnych i znajomych królika, po Polaków na erasmusie w Barcelonie i Paryżu),
spędzić 4 noce w łóżku, jedną na materacu, jedną na kanapie i jedną na lotnisku,
zostawić ręcznik w Rzymie oraz kupić nowy w Walencji,
nauczyć czytać po włosku,
rozładować telefon w kluczowych momentach,
wziąć prysznic z widokiem na wieżę Eiffla...

Nie chcę spoilować, ale... miałam zdecydowanie więcej szczęścia niż rozumu, same pozytywne doświadczenia, przygoda życia, mój tata jeszcze bardziej osiwiał, a ja... udowodniłam wszystkim i sobie przede wszystkim, że jak chcę to mogę! (a to wróży optymistycznie moim kolejnym planom ;))

W pierwszej kolejności chcę podziękować Wajdosowi, za bilet to Mediolanu, od którego to się wszystko zaczęło, zaraz później autorce bloga The Adamant Wanderer, bo gdybym go nie czytała, to bym nawet nie wpadła na pomysł, że mogę jechać sama i wrócić żywa, a na koniec wszystkim, którzy się o mnie martwili i często i gęsto sprawdzali czy jeszcze żyję.

Dziękuję, dobranoc.

1 comment:

Sylu said...

czuję się wyróżniona, bo jednak ciut ciut mi opowiedziałaś, w pięciu zdaniach, ale zawsze.
i jak już mówiłam niesamowicie się cieszę, ze wszystkie te dobre rzeczy Cię spotkały, bo na nie zasługujesz w 100%. :)
czekam na dalszy ciąg i najprawdopodobniej do zobaczenia jutro.