Thursday 4 October 2012

Day: 1,2 - Milano (eurotrip odc. 3)

Zbierałam się i zbierałam, ale czuję presję społeczną, więc ignoruję mój permanentny 'zombie mode' i piszę. 
Pierwszego dnia mojej podróży samoloty jeszcze robiły na mnie wrażenie, lotniska przerażały, a loty fascynowały. Tym fajniej, że cały lot z Modlina do Bergamo można było podziwiać widoki, bo Alpy fantastycznie wyglądały z góry.
W samolocie przysiadła się do mnie dziewczyna, która pracuje i studiuje w Warszawie, ale pochodzi z Białorusi. Stresowała się wszystkim jeszcze bardziej niż ja (a ja przed wyjściem z domu wpadłam w prawdziwą histerię, bo to torby nie mieścił mi się ani śpiwór ani parasolka i musiałam je zostawić) i zdradziła, że jedzie do Florencji, żeby spać u chłopaka z couchsurfingu. Łatwo się domyślić, że poza podziwianiem gór, cały lot upłynął nam na wymyślaniu wszystkich kataklizmów które mogą nas spotkać w czasie naszych samotnych podróży.
Pociąg miała z Mediolanu, także też jeszcze razem wsiadłyśmy do shuttle busa Terravision, który wg Daniele do z Bergamo jedzie przynajmniej godzinę, a koło siedemnastej, gdy są korki to nawet półtorej. Jednak kierowca autobusu o tym nie wiedział, w ciągu pierwszych 5 minut użył klaksonu 7 razy, skręcał w prawo z lewego pasa i dojechał w ciągu 40 minut (można? xD).
Daniele był tak zdziwiony moją niemal teleportacją, że musiałam na niego poczekać dłuższą chwilę na dworcu.
Mediolan nie chodzi. Mediolan biega. Pasy traktuje jako drobną sugestię, światła są tylko po to by było bardziej kolorowo - i tak każdy biega jak chce. Biegają panowie w garniturach, biegają starsze panie, biegają modelki między pokazami. I choć miałam szczęście zwiedzać miasto podczas Fashion Week, to podobno na codzień tępo przelewania się mas jest takie samo. Daniele biegł, a ja za tuptałam nim, bo plan był by zobaczyć tyle ile się da.
Daniele twierdzi, że już zodiakalne panny tak mają, że muszą mieć plan, precyzyjny grafik, wszystko dopięte na ostatni guzik i najlepiej mapę do tego. I oczywiście wszystko wiedzą najlepiej i ufają tylko sobie. I co ciekawe sam się sobie dziwi, że był w stanie mi zaufać w Polsce i jak baranek potulnie podążał moim planem podczas majówki w Gdańsku czy na Openerze. Jednak podczas mojego pobytu w Mediolanie zrozumiałam to całkowicie, podążałam za nim i niczym się nie stresowałam, bo Daniele świetnym przewodnikiem jest.

Mediolan biega i jest zestresowany, więc ot taka tam yoga na świeżym powietrzu, to widok naturalny. Tak samo jak tai-chi, jogging (czemu po całym dniu biegania nie pobiegać więcej?) czy grupowe rzucanie psom patyków. Na zdrowie!





Biegaliśmy i biegaliśmy, a mnie już zaczęły boleć kąciki od uśmiechania się, bo tak pozytywnie zaskoczył mnie Mediolan. Nie jest ani trochę włoski, miasto jest niespójne, każdy budynek z innej bajki, ale i tak robi wrażenie. Katedra wmurowała mnie w ziemię, a ochom i achom nie było końca.


Miałam w planie jeść ile się tylko da, byle lokalnej kuchni. Z planu wywiązałam się uczciwie właściwie tylko w Mediolanie, ale kto mógłby się oprzeć? ;) Zaufałam Daniele w kwestii wyboru jedzenia, a bakłażany były oczywistością.


 (Daniele robił furorę swoją koszulką, a tu wyszła wyjątkowo fotogenicznie ;))

Po kolacji i obowiązkowym limoncello spotkaliśmy się z Alice i razem pojechaliśmy na plac, gdzie młodzi ludzie siedzą na ziemi i piją piwo w kubeczkach, a policja stoi obok i pilnuje żeby się nikomu nie stała krzywda. Bajka! We Włoszech nie ma zakazu spożywania alkoholu w miejscach publicznych, niemniej dla mnie to była kompletna egzotyka :)



Rozeszliśmy się stosunkowo późno, ale namówiłam Daniele, żebyśmy wracali z buta, żeby jeszcze jak najwięcej miasta zobaczyć. Dzięki temu widzieliśmy jakiś miliard modelek zmierzających na fashionweekowe afterparty. W komplecie do zaparkowanych ferrari rzecz jasna. Inny świat.
Szliśmy i szliśmy, aż w końcu się doczłapaliśmy, wymieniliśmy okolicznościowe upominki (dostałam od Daniele włoską flagę z własnoręcznie narysowanymi atrakcjami Mediolanu :)) Mega!) i błyskawicznie zasnęłam, nie wiedząc jeszcze że w kolejnych dniach będę zasypiać tak za każdym razem jak tylko gdziekolwiek usiądę ;))

Rano dość wcześnie się zwlekliśmy i zostałam uraczona włoską kawą i grzankami z domową marmoladą robioną przez mamę Daniele. Oboje się spakowaliśmy na dalszą drogę do Rzymu (ja powietrzem, on lądem) i poranne zwiedzanie zaczęliśmy od budynków Katolickiego Uniwersytetu, gdzie Alice i Daniele studiują.


Później udało nam się dostać na wieżę widokową, która była zamknięta poprzedniego dnia. Jest tylko pół metra niższa od katedry, więc widok na każdą stronę robił wrażenie.



Nasze ostatnie wspólne chwile w Mediolanie to szczególne lody :) Do wafelka najpierw nalewa się płynnej, gorzkiej lub białej czekolady, a dopiero na to lody. Pychota!


Siedzieliśmy, licząc jaki procent przechodzących kobiet ma torebki Louis Vuitton, a ile D&G i zgadując które mogą być oryginalne. Takie tam gry w Mediolanie. Daniele wziął pociąg, a ja jeszcze trochę chodziłam po mieście, po czym pojechałam na swój dworzec i wzięłam shuttle busa na Bergamo...


___________
się porobiło! 

2 comments:

Sylu said...

haha, jedno z moich pytań do Daniele: "czy każda Twoja koszulka musi mieć na sobie jakąś laskę?" takie to prawdziwe.
przychodzę tu często, bo czekam na kolejne części!

Unknown said...
This comment has been removed by the author.