Tuesday 12 August 2014

Baltic trip!: część pierwsza: Estonia (Tartu, NP ESN Estonia, Tallin)

Po roku na erasmusie nie miałam absolutnie żadnych planów na wakacje, więc kiedy pojawiła się tylko propozycja odwiedzenia Matisa (kolegi z erasmusa, a zarazem członka ESNu ) w Estonii, udało mi się namówić Patryka na wspólną wyprawę (choć prawdę mówiąc nieszczególnie ciężko się opierał), a plan ewoluował bardziej i bardziej, ciężko było odmówić takiej przygodzie. Dzisiaj więc zapraszam na pierwszą część wspomnień z naszej wyprawy po krajach bałtyckich, czyli raport z Estonii: jeden dzień w Tartu, weekend na NP i jeden dzień w Tallinie.


Niczego by nie było gdyby nie ESN - jak patetycznie by to nie brzmiało, to jednak prawda ;) Matis sprytnie użył argumentu estońskiego National Platform, żeby ściągnąć nas do Estonii. Zostałam bezsilna wobec niesamowitej szansy przeprowadzenia warsztatów, zaprezentowania ESN Polska w tym malutkim kraju, wymiany doświadczeń, podsłuchania i podpatrzenia jak to działa gdzie indziej. Jeszcze w środę odbywałam ostatni dzień praktyk, przygotowywałam gry na warsztaty z komunikacji interpersonalnej, wprowadzałam ostatnie poprawki do prezentacji o motywacji i ESN Polska, pakowałam plecak i już o 2 w nocy spotykałam się na kaliskiej z Patrykiem, dzielnie trzymając pod pachą Włodzimierza (W-Łodzi-mierz jest lwem piratem i maskotką ESN UŁ - prezentem od naszej partnerskiej sekcji z Lyonu). Z Kaliskiej polski bus do Warszawy, podróż metrem, autobusem o 5 rano i już o 6:30 byliśmy zapakowani do autokaru firmy Ecolines, którym z jedną przesiadką w Rydze mieliśmy dotrzeć do Tartu.

Włodzimierz podbił Warszawę wczesnym rankiem

Autokar nas pozytywnie zaskoczył dużą ilością miejsca na nogi, ekranami w siedzeniach i sporą pulą filmów do wyboru. Gdyby nie to, że byliśmy strasznie padnięci po nieprzespanej nocy, to może nawet jakiś obejrzelibyśmy do końca ;) Jedyny minus stanowiła pani pokładowa, która posługiwała się tysiącem języków, ale tylko angielski stanowił wspólny mianownik z tymi, którymi my się posługujemy. Niestety nie był to angielski w najlepszym wydaniu, w dodatku z okropnym akcentem, a pani wprowadzała dużo zamieszania, najpierw uznała, że mamy się przesiąść wcześniej, potem zmieniła zdanie... ale ostatecznie do Tartu jakoś dojechaliśmy w okolicach 12 w nocy lokalnego czasu.

Pierwszą noc spędzaliśmy u Andresa - przewodniczącego ESN Tartu (obecnie ku mojej wielkiej radości nawet ESN Estonia! :)) w jego super rodzinnym domu z przepięknym, radosnym Golden Retriverem. Późnym rankiem następnego dnia Andres jechał do pracy i podrzucił nas do centrum. Spacerowalismy sobie po Tartu najpierw sami, później zaś w towarzystwie Karoli - vice przewodniczacą ESN Estonia. Samo Tartu jest maleńkie (choć jest to drugie co do wielkości miasto Estonii, to mieszka w nim tylko nieco ponad 100tys. mieszkańców. Udało nam się zwiedzić stare miasto, wczłapać na Toomemagi z ruinami katedry, dwoma mostami i budynkami uniwersytetu, kupić lody w nowszej części miasta i przespacerować wzdłuż rzeki do plaży. Cała wyprawa trwała do 16, a ja ją przypłaciłam oparzeniami drugiego stopnia na moim rudolfowym nosie, hej!


Pomnik całujących się studentów na głównym placu miasta





Ogród botaniczny



Już koło 16 zabraliśmy jeszcze ze sobą Agnes, również z ESN Tartu i z Andresem jako kierowcą w nieco ponad dwie godziny podróży przez niekończące się pola i lasy dotarliśmy na miejsce National Platform - do ośrodka kilka kilometrów od Adili (która sama w sobie już jest po środku niczego). 




Wszyscy uczestnicy NP mieszkali w dwóch drewnianych domach, a posiłki przygotowywał finansita ESN Estonia! Atmosfera była bardzo rodzinna, obrady trwały krótko, a resztę czasu wypełniało nam szukanie ZEN, różne warsztaty (poza naszymi z komunikacji i motywacji także te o robieniu dobrych prezentacji, o asertywności a także te poświęcone Exchange Ability - w tym Dinner in the Dark), cała masa enrgizerów (z grubymi kucykami i rekinami na czele) i rumuńskich piosenek. Mieliśmy też sporo czasu na wymianę doświadczeń, więc do Łodzi wróciłam z ogromną motywacją do działania. 

Łódzka reprezentacja



Sobotni, ciężki dzień zakonczyliśmy w saunie i na basenie 








Włodzimierz z maskotką ESN Estonia



Po niesamowitym weekendzie w niedzielę wieczorem już z Matisem przyjechaliśmy do Tallina, by z nim wykonać misję: Tallin w jeden dzień. Długą drogę z przedmieść do centrum umilałam sobie zmuszaniem Matisa do przeprowadzenia podstawowych lekcji estońskiego. Nie zniechęcałam się ale 14 przypadków w deklinacji jednak mnie pokonało i zatrzymałam się na powtarzaniu "dobra dziewczynka", "dobre drzewo", "dobra skała". Przespacerowaliśmy się przez stare miasto, podziwialiśmy budynki na Toompea i widoki z tego wzgórza, pozostałości murów miasta, katedrę Alexandra Nevskiego i zatrzymaliśmy się na lody na rynku dolnego miasta. 









Następnie poszliśmy na piwo i partyjkę olbrzymiej Jengi w ulubionym miejscu Matisa, a potem jeszcze z Helen, którą też znam z Aveiro, poszliśmy na naleśniki i na koniec w okolice Pirita - pozostałości po Olimpiadzie Moskwa 1980 z pięknym widokiem na morze i port. 







Po powrocie czekały nas (znowu!) tylko 4 godziny snu, bo następnego dnia zrywaliśmy się na prom do Helsinek...




2 comments:

Sylu said...

zazdroszczę!
...najbardziej to chyba tej olbrzymiej jengi. : D

Unknown said...

http://www.tripadvisor.co.uk/Hotel_Review-g274958-d2534550-Reviews-Red_Emperor_Bar_and_Hostel-Tallinn_Harju_County.html wpadaj :D
A.