Monday 4 March 2013

CE Student Council meeting Aveiro - wspominki z listopada

Jest już marzec i całymi siłami zapewniam się, że dzisiejsza pogoda, to nie jakiś wyskok i generalnie będzie się sukcesywnie ocieplać. Marzę ile się da, planuję, wymyślam, szukam, liczę i czuję, że chyba mogę wreszcie ze wszystkim trochę zwolnić, bo w chwili naturalnej bezczynności (stanu kompletnie dla mnie obcego od już sama nie pamiętam jak dawna) nie złapie mnie typowo zimowy ból istnienia. Myślami już jestem przy wakacjach, truskawkach, słońcu, pociągach i ciepłych wieczorach, zatem bez obrzydzenia mogę wyleźć spod kołdry i wspomnieć ostatnich kilka miesięcy.

Dzisiejszy post sponsorują bardzo ciepłe wspomnienia z Campus Europae Student Council meeting, które odbyło się w pierwszej połowie listopada w Portugalii.


Jak zostałam SR na UŁ sama za dobrze nie wiem ;) I w zasadzie przez pierwszy miesiąc wciąż nie miałam pojęcia z czym to się je i czego oni w ogóle ode mnie chcą. Szybko musiałam się doszkolić o co chodzi z tym całym Campusem, pomóc Julianowi w dużej ilości raportów i maili i w zasadzie już trzeba było planować Mobility Month i pakować torbę do Aveiro ;)

Podróż zaczęłam późnym wieczorem od odwiedzenia w Warszawie Magdaleny. Niestety poranne loty mają to do siebie, że wymagają wczesnej pobudki, a w przypadku mieszkania w Łodzi przetransportowania się do Warszawy dzień wcześniej. Jak łatwo się domyślić udało nam się nadrobić wszystkie zaległości, ale na sen już czasu nie starczyło i brutalnie wczesnymi autobusami musiałam zmierzać na Okęcie. Do Frankfurtu doleciałam o bardzo wczesnej godzinie pełna zapału do zwiedzania miasta podczas koszmarnie długiej (ponad 10 godzin) przesiadki. 











Jeśli ktoś o jakiejkolwiek porze dnia i nocy zaproponowałby mi jakąkolwiek podróż, to zgarnęłabym torbę i w ciemno pojechała. Wiem jednak z całą pewnością, że gdyby ktoś sprecyzował, że jest to podróż do Frankfurtu, to życzyłabym szerokiej drogi i z godnością zaszyła się pod kołdrą. Było szaro, buro, generalnie niespecjalnie ciekawie i jakby tego mało, to wszyscy mówili po niemiecku ;P Po wypiciu niezliczonej ilości rozgrzewających kaw na dworcu, skapitulowałam i postanowiłam wrócić na kolejny tryliard godzin na lotnisko. Udało mi się w końcu kimnąć, kiedy Kuba dał znać, że doleciał. Przetransportowanie się z miejsca gdzie byłam, do naszej bramki zajęło mi bitą godzinę, a wcale nie szłam z drugiego końca lotniska!

Od tego momentu podróż nie była już tak okropnie nieznośna, ale przed nami jeszcze był samolot do Porto (gdzie dołączyła do nas Kristina), metro (do którego szliśmy już z Silvią), oczekiwanie we mgle na pociąg i jeszcze godzinna podróż do Aveiro. Grzecznie, bez żadnych imprez, zaraz po dotarciu do hostelu, wzięłam prysznic i zasnęłam jak aniołek.

Bo już w piątkowy poranek... Czekał nas spacer na Universidade de Aveiro i cały dzień warsztatów. Mieliśmy niesamowite szczęście do pogody, bo słońce świeciło do tego stopnia mocno, że udało mi się trochę spalić nos (to akurat żaden wyznacznik) i spokojnie można było siedzieć w krótkim rękawku.















Czas na ekspresowe zwiedzanie znaleźliśmy dopiero przed portugalską kolacją*.





Cały następny dzień spędziliśmy na obradach różnej treści. Pogoda już nie była taka piękna, padało i było dużo chłodniej.


A wieczorem, przy kolacji świętowaliśmy wybranie nowego prezydenta i vice wedle zasady 'za pieniądze Unii baluj' :)



Po kolacji poszliśmy jeszcze potańczyć do jakiegoś mikroskopijnego pubu i integrować się z 'localsami'* ;) Nie muszę chyba mówić, że opuszczanie Aveiro z samego rana było bardzo smutne (dla niektórych nawet bolesne ;P). Postanowiłam jednak sobie, że gdzie bym nie wylądowała na erasmusie, to choć na chwilę tam wrócę.


O ironio :) 
Po wielu rozterkach, wypisywaniu plusów i minusów, liczeniu, pytaniu tryliardów osób o radę, postanowiłam szalenie zaryzykować i aplikować o erasmusa tylko na jednej uczelni... w Aveiro. Uznałam, że jednak zależy mi, żeby jechać z CE z zarządzania i choć usłyszałam milion razy, że 'nie praktykuje się, żeby studenci po pierwszym roku wyjeżdżali', to uparłam się jak wół. I póki co (tfu, tfu) efekt jest taki, że kolejny rok akademicki spędzę w Portugalii.


*Wbrew złośliwym insynuacjom, to wcale nie jedzenie i propozycje matrymonialne skłoniły mnie do zmiany planów, choć na pewno swój wpływ miały ;)) Niemniej czujcie się zaproszeni nad ocean ;))

//
Thanks for photos Tini!


1 comment:

Sylu said...

czuję się zaproszona po stokroć. : ) Agać, nasza szalona bestio!