Z
pamiętnika au pair: dzień 2
Adrian
jest przeuroczy. Ściska za serce, kiedy krzyczy to swoje Ata, Ata, wyciąga
rączki, żeby wziąć go na ręce (bagatela 17 kilo) i daje obślinione buziaki.
Polubiliśmy się. Tak bardzo, że tylko trochę mnie zabolało, że dokumentnie
obsrał mi ulubioną białą sukienkę. Dwulatki są spoko.
Adrian
uwielbia basen. Sam ściąga buty, próbuje zdjąć koszulkę, zakłada kamizelkę po
czym... nie wchodzi do basenu. staje na pierwszym stopniu schodów (ma tam wodę
do kolan), ochlapuje siebie i wszystkich dookoła, na moment siada i zaraz
wstaje, żeby wyjść. Powtarza to do znudzenia, ale nie ma szans, żeby
dobrowolnie basen opuścił. Co jakiś czas biegnie na około basenu. Po co? Tego
jeszcze nie wiem.
Adrian w
ogóle lubi powtarzać. Jak nieopatrznie zacznę z nim myć ręce, to zaraz po tym
jak je wytrzemy on zaczyna je myć od nowa. To samo z myciem zębów (wczoraj mył
je 7 razy pod rząd). Pastę oczywiście połyka. Bon apetitte!
Adrian
lubi też huśtawkę, pociągi, samoloty, a najbardziej lubi pralkę.
mój ulubieniec. |
Dzisiaj
chyba też wkupiłam się w łaski 4 letniej Charlotte. Ma blond włosy i
nibieściuchne oczęta, a jest tak słodka, że można by ją zjeść. Jest bardzo
niezależna, wszystko chce (i robi) sama. Wszystko poza jedzeniem. Biedactwo
przy kolacji już była tak zmęczona, że mogłaby spokojnie zasnąć z buzią w
talerzu. Doznałam zaszczytu, bo oświadczyła wszem i w obec, że ona owszem chętnie pójdzie 'dodo', ale z Agatą.
Aż mi oczy zaszły łzami ze wzruszenia w tej podniosłej chwili ;) Czytałam jej
też dzisiaj przygody 'Oui oui'. Myślę, że
rozumiała tylko dlatego, że zna tę bajkę na pamięć.
Reszta
dzieciaków: siostra Adriana i Charlotte: sześcioletnia Juliette, ośmioletnia
Isabella - ich kuzynka, która mówi płynnie w 3 językach (fantastycznie się
czuję jak ośmiolatka mi tłumaczy z francuskiego na angielski), wnuczka znajomej
rodziny, włoszka mówiąca po francusku: Victoria i adoptowany chłopiec z Rwandy,
siedmioletni Gabriel, nie wymaga w zasadzie żadnej pomocy z mojej strony.
Czasami fajnie jak ktoś ich pobuja na
huśtawce, posmaruje kremem z filtrem, znajdzie kapelusze, kostiumy, buty,
piżamki, książeczki i naleje soku, ale szczególnie się z nimi nie męczę.
Moi
gospodarze są dziadkami trójki: Adriana, Charlotte i Juliette oraz Isabelli.
Przyjechała też do nich synowa Perrine z trójką dzieciaków: czteroletnim
Paulem, dwuipółletnim Maxime i 8
miesięczną Capucine. Jak się do tego doda jeszcze trójkę dzieci rudej sąsiadki,
to się robi bardzo głośno, bardzo brudno i bardzo nikt się tym nie przejmuje.
A ja stoję
jak urzeczona widokiem 10 dzieciaków skaczących w piżamkach na trampolinie.
w górze Gabriel |
P.S.
W menu na
wczoraj krewetki i ratatuille. Dzisiaj gazpacho i langustynki. Wielkie łóżko,
białe ręczniki. Scenariusz prawie idealny.
Z
pamiętnika au pair: dzień 3
Dzień 3 -
dzień kryzysowy. Adrian, Charlotte i Juliette wstali dzisiaj lewą nogą. Ja z
całą pewnością wstałam prawą, ale już po godzinie zaczęłam mieć wątpliwości czy
aby na pewno. Charlotte uparła się, żeby usiąść tam gdzie Juliette, a najlepiej
na niej. Juliette ten pomysł się nie spodobał. Zaczęło się na pojedynku
słownym, przerodziło w przepychanki i drapanie, a skończyło na ugryzieniach,
kopniaku i półgodzinnej histerii Charlotte, zwanej w rodzinie Cha Chou.
Biedactwo wyła i wyła bez żadnego powodu. Podobna historia powtórzyła się po
południu, kiedy to Adrian chciał zabrać Charlotte wiaderko i ugryzł ją tak
mocno, że aż sam się przestraszył i zaczął płakać. Przy dejeneur Cha Chou dwa
razy spadła z krzesła na którym siedziała, a Adrian wywalił zawartość talerza.
Koło 11 udało nam się zebrać na plażę. To duży wyczyn, bo przy 6 dzieciaków
(Adrian, Charlotte, Juliette, Isabella, Victoria i Gabriel) zebranie się
gdziekolwiek wcale nie jest proste. Każdy musi mieć buty (oba!), kostium
kąpielowy, kapelusz, rękawki, kamizelkę lub koło ratunkowe (wedle prefrencji),
wiaderka, łopatki, foremki i ręcznik. C'est fou ca, hum? Na plaży byliśmy tylko
godzinę. Woda była przeraźliwie zimna, więc z ulgą sama się wyznaczyłam do
czuwania nad Adrianem, który wziął sobie za punkt honoru całą wodę z oceanu
wylać na plażę.
Charlotte w pełni uroku |
Dzieciaki
mają króliki. W ogrodzie stoi klatka na ogrodzonym króliczym terenie. Co rano,
kto pierwszy wstaje ten ma przywilej otwarcia ich klatki. Charlotte jest tak
zdesperowana, żeby zawsze ją otwierać, że włazi za ogrodzenie, zagania króliki
do środka, zamyka klatkę po czym jeszcze raz ją otwiera, opowiadając, że to ona
dzisiaj wypuściła króliki. Adrian bardzo lubi króliki. Za bardzo. Biedne
króliki nie lubią Adriana. Ja też coraz mniej. Skubany tak mnie dzisiaj ugryzł,
że mam chyba spore szanse na bliznę ;) Straciłam cierpliwość przy kąpieli.
Adrian z ochotą po basenie pobiegł do łazienki. Ale oczywiście nie do wanny,
tylko po to żeby umyć zęby. Raz, drugi, trzeci. C'est fini Adrian. C'est
fini... Po czterech razach udało mi się zachęcić go do odłożenia szczoteczki i
wejścia do wanny. Mydło. Raz, drugi, trzeci, piąty i ósmy. Nie mogę go dotknąć
nawet, bo krzyczy 'Arret!' i wpada w ryk. Adrian skończyłeś? Non! W tym czasie
Charlotte jest czyściuchna, umyta, wysuszona i ubrana w pidżamkę. Adrian mydli
się po raz kolejny. Także włosy. Nie daje sobie ich spłukać. Trudno, będzie
ryk. Charlotte wychodzi z łazienki, za to wchodzą Isabella i Juliette - drugie
w kolejce do wanny. Myją się same i wszystkich wyganiają z łazienki. Adrian nie
chce wyjść z wanny. Isabella wpada na pomysł i kusi go szczoteczką do zębów.
Brawo Isabella. Touche. Adrian daje się wyciągnąć z wanny, ale nie ma mowy żeby
go wytrzeć albo ubrać - musi NATYCHMIAST umyć zęby. Zabieram pastę, szczoteczkę
i Adriana do drugiej łazienki, żeby dziewczynki mogły się wykąpać. Ryk,
histeria. Według Adriana łazienka się nie nadaje i musimy wracać. Zęby umyte
kolejne 3 razy...
Dzieciaki
są myte przed kolacją, przy czym zarówno przed nią, jak i po, idą się jeszcze
bawić. Na dwór. W piaskownicy. Na trampolinie. Z królikami. Grać w piłkę. Na
zjeżdżalnie i huśtawki. W uroczych piżamkach chodzą jeszcze 2-3 godziny, zanim
zdecydują się iść do łóżka. Zabrudzone, zapiaszczone i lepiące się. Ale
szczęśliwe, o.
Z
pamiętnika au pair: dzień 5
Wczoraj
już przez moment martwiłam się, że skończyła się przygoda, a zaczyna rutyna: o
8:30 siadałam do śniadania (ogromna kawa z mlekiem, tost z dżemem) i po kolei
witałam domowników (Dziadków, Adriana, Charlotte, Juliette, Isabellę i Victorię
- Gabriel jada ze swoimi dziadkami w innym domu, dzieciaki Perrine jedzą z nią,
tak jak i dzieciaki Rudej). Sprzątałam po śniadaniu, ścieliłam łóżka
dziewczynek i szłam pilnować, żeby Adrian i Charlotte dożyli do obiadu. Do
znudzenia trampolina, huśtawka, króliki, piaskownica, stół do ping ponga,
rysowanie... Nakryć do stołu, nakarmić Adriana, nakarmić Charlotte, nakryć do
stołu dla dorosłych, zjeść, ufff - przerwa. Dwie godzinki na książkę i spanie i
dalej: szykowanie na basen: kostiumy, krem, kapelusze, klapki, kamizelki,
kółka, rękawki. Z wody, do wody, z wody, do wody. Ręczniki. Wyschnąć,
piaskownica, trampolina, huśtawki. Kąpiel! Adrian w ryk, mycie zębów - Adrian w
wannie, Charlotte wykąpana, Adrian nie chce wyjść. Adrian w ryk. Adrian myje
zęby, Isabelle i Juliette myją siebie. Nie dać nikomu z nich się zabić. Nakryć
do stołu. Kolacja. Obejrzeć te same odcinki Petit Ours Brune. Nakarmić Adriana.
Nakarmić Charlotte. Huśtawka, dobranoc króliki. 'Pas dodo' - Adrian w ryk.
Adrian do spania, Cha Chou do spania, Juliette do spania. Nakryć do stołu.
Zjeść. Koniec dnia.
Martwiłam
się tym jednak tylko przez moment, bo wieczorem przyjechali rodzice
diabolicznej trójki, mama Isabelli, facet Rudej oraz mąż Perrine. Cały świat
wywrócił się do góry nogami. Dzisiaj na przykład całe przedpołudnie spędziliśmy
na plaży po odpływie (i to takim z 200 metrów jak nic), zbierając muszelki.
Później zjedliśmy naleśniki w restauracji. Adriana umył tata, a kolację robiła
Christina - mega!
Perrine z Paulem i Maxime |
Przesłodka Charlotte w moim kapeluszu |
'A tak wylewam całe wiaderko wody z piaskiem na czystą polówkę' |
Z
pamiętnika au pair: DZIEŃ 9
W
niedzielę Caroline zabrała mnie na rynek, a wieczorem pojechaliśmy zwiedzać Auray.
Później przyszedł huragan. To była sensacja. Okna trzaskały, drzwi
się nie chciały zamknąć, woda się lała z nieba strumieniami. Super sprawa!
Huragan połamał trampolinę. O, to już prawdziwa tragedia.
Trampolina
była tematem do kolacji dla wszystkich dzieciaków. Najstarsze opowiadały sobie
z przejęcim jak to było i co z trampoliny zostało oraz jak powiedzieć, że
trampolina się połamała we wszystkich znanych im językach. Najmłodsze - w tym
Adrian, nazywany pieszczotliwie tyran-charmant, chodziły na boso po mokrej
trawie głośno i z pewnym niedowierzaniem powtarzając, że nie ma trampoliny. Co
wobec takiej tragedii mógł zrobić dziadek? Tylko jedno: zamówić nową!
Trampolina przyszła dzisiaj - kolejna sensacja dnia. Jednak leży zapakowana i
zostanie złożona jak przyjedzie jakiś syn/zięć, żeby pomóc dziadkowi.
W
poniedziałek rano nowa tragedia: króliki uciekły z klatki. Dwie godziny, 7
utytłanych pidżamek, 8 obtartych kolan, 2 jabłka, szczotkę, mopa i 3 siatki na
kiju później Zick i Zack z powrotem trafili na swoje miejsce. Za każdym razem jak
królik pojawiał się w polu widzenia cała gromada biegła w jego kierunku, drąc
się wniebogłosy: "Lapin! Lapin!". Po 20 minutach Perrine zarządziła,
że dzieciaki siadają na trawniku i się z niego mają nie ruszać. Dalszą gonitwę
za królikami uskuteczniali ona, dziadkowie, a później także i ja. Zick dość
szybko trafił do klatki, Zack jednak długo się opierał i na moje oko przyszłego
psychologa, to cały czas przeżywa tę straszną traumę.
Od góry: Victoria, Charlotte, Juliette, Maxime, Isabella z Capucine i Paul |
Gab na polowaniu na króliki |
Po
południu przyjechała córka siostry Odile z mężem i dziewięcioletnim Thomasem.
Thomas jest absolutnie super! Myślą tak też wszystkie inne dzieci - szczególnie
Isabella – romans stulecia wyczuwam ;)
Włoszka
Victoria uznała mnie za swoją BFF i przytula mnie ZA KAŻDYM razem kiedy
znajduje się w zasięgu jej ramion. Nie jestem pewna czy nie zaczęło mi to już
przeszkadzać ;)
Z innych
przygód, to po raz pierwszy kąpiel Adriana przebiegła bez żadnych łez i
krzyków. Udało mi się go nawet wytrzeć i założyć pieluchę. Protest pojawił się
dopiero na etapie pidżamki czyli relatywnie późno.
Odbili to
sobie podczas kolacji. Gabriel i Thomas pojechali gdzieś z dziadkami, więc po
raz pierwszy cała reszta zasiadła do kolacji razem. Starsze dziewczynki:
Isabella, Victoria i młodsza Juliette, średniaki: Paul i Charlotte i maluchy:
Adrian i Maxime. Kolacja na stole, Adrian gotowy do jedzenia, reszty dzieciaków
nie ma. Znalazłam dziewczynki, opornie siadają. Juliette wychodzi na zewnątrz
bawić się na paczce z trampoliną. Znajduję chłopców. Paul z płaczem biegnie do
mamy - nie chce jeść u Mathilde. Maxime nie chce siedzieć koło Adriana. Siada
na drugim wolnym miejscu. Mathilde każe mu się przesiąść. Adrian okłada go
łyżką. Adrian i Isabella skończyli zupę. Domagają się miniserków. Charlotte
bierze miniserek. Nie zanurzyła jeszcze łyżki w zupie. Perrine pzyprowadza
Paula. Juliette siada do zupy, ale zaczyna od miniserka. Adrian je trzeci.
Maxime powoli kończy zupę, ale chce dostać miniserek zanim Adrian mu je zje.
Victoria domaga się dokładki. Charlotte: "Jestem zmęczona, mamo karm
mnie". Adrian zjada czwarty miniserek. Charlotte odkrywa, że stół jest za
wysoko i przynosi fotelik samochodowy żeby usiąść. Karmie ją zupą. Wszyscy już
mają drugie danie. Elektroniczna niania sygnalizuje, że Capucine płacze, więc
Perrine po nią idzie i siada do stołu razem z nią. Wszyscy wstają, żeby
pogłaskać/poklepać po głowie maleństwo. Juliette kończy zupę po czym wstaje i
odkrywa w spiżarni crepes. Domaga się naleśnika na deser. Maxime nagle zalewa
się łzami - nie radzi sobie z jedzeniem makaronu widelcem. Charlotte zaczyna
krzyczeć, że chce do mamy. Bierze pół widelca z makaronem do buzi po czym
zaczyna się trzepać i reszta wypada na nią, fotelik, stół i mnie. Za każdym
razem - niezależnie od wielkości porcji. Drze się coraz bardziej. Mathilde
karze jej iść spać. Kolejna fala przeszywającego ryku. Victoria pyta czy może
dokładkę. Nie ma dokładki, Adrian wyrzucił na podłogę to co zostało...
Capucine
się rozchorowała. Serce mi krwawi na widok 8 miesięcznego zasmarkanego
maleństwa, z podkrążonymi oczami męczonego przez kaszel.
Z pamiętnika
au pair: dzień 10
Jest
gorzej. Adrian dzisiaj przeszedł sam siebie. Stoczyłam z nim prawdziwą
czterdziestominutową walkę. najpierw o wyjście z basenu, potem o zdjęcie
kamizelki do pływania. Prośby, groźby, nagrody, kary, szantaże, zachęty,
dystrakcje...wszystkie metody postępowania z dziećmi szlag trafia przy osobie
Adriana. Wył i wył, krzyczał, gryzł, kopał, szczypał. Po 40 minutach uratowała
mnie siostra Odile zabierając Adriana do wanny. Z daleka ode mnie ochłonął i po
3 minutach znowu był moim bff.
Ja
natomiast byłam poobijanym, pogryzionym i potwornie zmęczonym kłębkiem nerwów i
jak tylko Mathilde wróciła poszłam pomagać gdzie indziej, popijając zieloną
herbatę.
Dzisiejszy
dzień miał dwa super ważne wydarzenia: złożenie trampoliny (yesssss!) i
przyjazd Mimi. O Mimi słyszałam od Charlotte, gdy wczoraj ze smutkiem
tłumaczyła Paulowi, że bardzo go lubi, ale od jutra już się nie będzie z nim
bawić, bo przyjeżdża jej ukochana kuzynka. Mimi jest rówieśniczką Cha Chou. Jest
córką kolejnego syna Odile i Patricka - Emanuela i przyjechała z nim i swoim
starszym bratem Anzelmem oraz kuzynem wczoraj późno wieczorem. Mimi jest jak
druga Charlotte - tylko jeszcze słodsza ;) Od 7 rano WSZYSTKO robiły razem:
mycie zębów, śniadanie, wożenie lalek, chowanie się w szafie, puzzle, pływanie
w basenie, skakanie na trampolinie, jedzenie, kąpiel, spanie... Gdzie Charlotte
tam i Mimi - obie w sukienkach w paski i kapeluszach z koralikami na szyi i
kokardkami we włosach. Czteroletnie księżniczki! :)
Z
pamiętnika au pair: dzień 11
Obrót
spraw o 180 stopni. Adrian co prawda znowu mnie ugryzł i teraz mam ślad nie
tylko na palcu ale i na dłoni, ale generalnie dzień przeszedł znacznie
spokojniej. Zwroty akcji zaczęły się po 14 od przyjazdu Gwena. Historia jest
taka, że Gwen był na erasmusie w Łodzi w zeszłym roku i po wspólnej majówce i
openerze ciężko mi było dojść do siebie i pogodzić się z myślą, że nikłe są
szanse na nasze kolejne spotkanie. Jaka jest szansa, żeby znaleźć pracę jako
aupair 15 minut od miejsca, w którym spędza wakacje? Pewnie bliska zeru, ale
zdarzył się cud i o - moją dzisiejszą przerwę spędziłam z Gwenem zwiedzając
port.
Po
powrocie kolejne zwroty akcji: przyjechała Caroline z dwoma synami: Giovanim i Pietro
oraz ich dwoma kolegami. Chłopcy mają 13 i 15 lat (słowo daje, wyglądają na
więcej, szczególnie że znacznie mnie przerastają) i są dwujęzyczni (yeaah!).
Przywitali mnie szalenie uprzejmym Bonjour (boże, boże, naprawdę jestem stara),
ale myślę, że są perspektywy, że się jakoś względnie dogadamy. Na konto ich przyjazdu Mathilde zarządziła grę w Gamela (zasady trochę jak w naszym chowanym-zaklepywanym, tylko jeszcze bardziej upierdliwe dla szukającego).
Podczas
kolacji przyjechał ostatni syn Odile i Patrcika: Jean Baptiste ze swoją kobietą
Caroline (boże jaka piękna!) i dwójką dzieci (w komplecie do Arthura, który
przyjechał przedwczoraj z Emanuelem, Anzelmem i Mimi). Dwie godziny później
dojechał jeszcze Yann (mąż Mathilde) i Pierre oraz moja rówieśniczka - Amerykanka Miranda,
która przyjechała w odwiedziny do Perrine na weekend.
Kolacja
była szalona, bo wszyscy przygotowują się na urodziny Patricka: ułożyli
piosenkę, szykują kolację - generalnie pełen wypas, a obrady trwały od 21 do 20
po północy. Do tego planowane są rodzinne rozgrywki w piłkę nożną...
Cudownie
jest mieć taką wielką rodzinę.
Z
pamiętnika au pair: dzień 12
Od rana
szaleństwo z malowaniem laurek. Wielki stół został obłożony folią, dzieciaki
miały na sobie narzutki do malowania lub śliniaczki (nie uchroniło ich to w
absolutnie ŻADNYM stopniu), a przed nimi leżało mnóstwo kartonów, pędzelków i
farb. Obrazków powstało ponad 20, większość jeszcze ciągle schnie, ale zabawa
była przednia.
Mimi, Manon, Adrian, Charlotte |
Później
zaczęło padać i padało nieprzerwanie do 17. Dorośli gotowali i knuli w domach,
a dzieci oglądały Atlantydę. Jak tylko przestało podać Caroline zorganizowała
treasure hunting. Szkoda o tyle, że ja szykowałam swój na poniedziałek... muszę
wymyślić coś innego.
Tomtom, Anzelm, Manon & Mimi |
Thomas vel. Tomtom |
Zaraz
potem zaczęło się prawdziwe szaleństwo. Dziadek z kilkoma innymi osobami został
wywieziony w siną dal do... helikoptera. W tym czasie cała rodzina się
przebrała w niebieskie koszulki "Papi fan club" i czekała na
helikopter układając z siebie 75. Papi przyleciał, wzruszył się, małe,
niebieskie smerfy zostały nakarmione i zaczął się ciąg dalszy: szampan i
piosenka dla dziadka (stara francuska piosenka z autorskim tekstem Emanuela), a
potem kolacja-niespodzianka: ostrygi, langustynki, krewetki, cukinia zapiekana z
serem pleśniowym i tarta z jabłkami oraz ciasto czekoladowe. Wszystkie kolory
wina... Wzruszyłam się dzisiaj kilkanaście razy takie to wszystko było słodkie.
Przy kolacji siedziałam z "młodymi": Pietro, Giovanim i ich kolegą
Pierrem. Było szalenie miło, bo miałam okazję więcej z nimi pogadać (angielski,
uff!). Niesamowicie fajne chłopaki :)
Padam z
nóg - kolejny dzień z rzędu nie miałam przerwy poobiedniej. Do tego się
rozchorowałam. Straciłam zupełnie głos - to nie za dobrze przy opiekowaniu się
tyloma dzieciakami.
kolacja smerfów |
Z
pamiętnika au pair dzień 16 - powrót do Paryża
Siedzę w
pociągu. Gnam TGV z Auray na Gare Montparnasse. Marta ma na mnie czekać. Mam ze
sobą zarobioną kasę i śliczny szalik od Caroline. Najcudowiejsze, że mam też
tradycyjną rodzinną bluzę - prezent od Mathilde. Ugryzienie na palcu od Adriana
i smutek w sercu - szczerze pokochałam tę rodzinę. Pokochałam całą bandę zdrowo
pokręconych ludzi, którzy wynajmują helikoptery, śpiewają stare piosenki i jak
kretyni przebierają się na swoje własne rozgrywki olimpijskie (Caroline zorganizowała kilka dyscyplin, a każda z 3 drużyn <zieloni, fioletowi,
pomarańczowi> musiała przygotować dekoracje w odpowiednim kolorze i się w
niego przebrać - WSZYSCY potraktowali temat super serio>).
Manon |
Thomas |
Charlotte |
Adrian & Gio |
Szczerze
zazdroszczę tych kolacji na 19 osób, niekończących się wspomnień przy winie,
wycieczek na naleśniki i zabaw w basenie. Pozwolili mi poczuć się jak członek
rodziny - pokochali i zaakceptowali od samego początku. I błyskawicznie pochłonęli
mój sernik :) Całą blachę!
Będę tęskniła.
Czy było warto? Było. Miałam prawdziwe wakacje z dala od wszystkich trosk, problemów i internetu ;P Zmęczyłam się, ale też odpoczęłam. Przypomniałam sobie jak się mówi po francusku i zrobię wszystko, żeby tego znowu nie zapomnieć. Raptem dwa tygodnie, a ja czuję się jakby spadło na mnie kilka lat życiowych doświadczeń. No i umiem zmienić pieluchę biegnącemu dziecku - a to jest nie lada umiejętność!
Czy wciąż chcę mieć dzieci? Zapytajcie mnie za miesiąc ;)
No comments:
Post a Comment